piątek, 15 lipca 2016

Wywiad dla Gazety Olsztyńskiej

Nosi zielone włosy, kolczyki i ostry makijaż. Jej projekty rozchodzą się jak świeże bułeczki. Najchętniej pracuje... w łóżku. Tatuatorka Agata Michaś, czyli Josz, mówi, że nie lubi być nazywana artystką.

Dlaczego nie powinnam cię przedstawiać jako artystki?
Bardzo nie lubię tego słowa. Wole mówić, że po prostu robię ludziom krzywdę (śmiech).

Czym jest handpoke?
To tatuaż robiony tradycyjną metodą, bez maszynki, ręcznie, kropka po kropce. Na świecie jest coraz bardziej popularny. W Polsce ludzie się przed nim jeszcze bronią. Mówię, że to brzydkie i koślawe, ale widzę w tym piękno. Moje wzory nie są doskonałe, widać, że robił je człowiek, a nie maszyna.


Niektórzy przenoszą sobie na ciało obrazy, zdjęcia, wszystko idealnie odwzorowane. To nie twój styl?
Szanuję ten rodzaj tatuażu, ale nie chciałabym się tym zajmować.

Twoje liczne tatuaże zostały zrobione metodą, którą obecnie tatuujesz?
Nie, wszystkie zostały zrobione za pomocą maszynki. Mam jeden robiony ręcznie. Zrobienie tego typu tatuażu boli znacznie mniej niż w przypadku maszynki, trwa jednak dłużej. To pojedyncze ukłucia, a nie tak jak w przypadku maszyny długie cięcia. Ból przy tatuowaniu maszynką można porównać do dotyku rozgrzanej żyletki.

Podobno jesteś wybredną tatuatorką. Komu odmawiasz?
Robię tylko swoje projekty i tylko to, co mi się podoba. Jeżeli nie dojdziemy do porozumienia, tatuaż nie powstanie (śmiech). Handpoke to moja pasja, a nie praca, więc nie widzę powodu, żeby zmuszać się do robienia czegoś, co mi się nie podoba. Chcę to robić dla przyjemności, a nie z obowiązku.

Tatuażyści często mają problem, gdy przychodzi osoba z wiotką skórą i upiera się, że chce tatuaż w tym, a nie innym miejscu. Co wtedy robisz?
Informuję o tym osobę najdelikatniej jak potrafię. Przekonuję, że ciało będzie się zmieniało, a tatuaż razem z nim.

Masz przygotowanie techniczne?
Jestem samoukiem. W podstawówce chodziłam na zajęcia plastyczne, dużo malowałam. Potem, w dorosłym życiu sztuka odeszła trochę na dalszy plan. Mieszkałam w stolicy, dużo pracowałam i nie miałam czasu na kontynuowanie tego. Związałam się z moim mężczyzną i to on pierwszy zaczął tatuować maszynką. Również spróbowałam, ale tej metody nie czułam. Odkryłam blogerki ze Stanów, które tatuowały tą metodą, nazywając ją stick and poke. Narzędziami była igła do szycia i atrament. Dziewczyny robiły sobie wzory na palcach. Pomyślałam, że chciałabym coś takiego robić, ale bardziej konkretnego i bardziej profesjonalnie. Znalazłam artystów z Rosji, którzy robią to normalnymi igłami do tatuowania, ale metodą ręczną. Mój partner poświęcił się i pozwolił mi spróbować na sobie (śmiech). Tak się zaczęło...

Trzeba było poprawiać wzory po twoich próbach?
Nie, wręcz przeciwnie. Zostawił je tak, jak wyszły, żebym pamiętała, jak mi szło, gdy zaczynałam. Nie wstydzę się tego. Każdy kiedyś zaczynał.
Ludzie są gotowi na takie spontaniczne tatuaże?
To zależy od człowieka. Kiedyś upierałam się, że tatuaż musi mieć znaczenie, że trzeba przemyśleć jego zrobienie, bo w końcu będzie z nami do końca życia. Teraz jest zupełnie inaczej. Zawsze można go zakryć, a w ostateczności nawet usunąć. Wiem z doświadczenia, że tatuaże mogą się znudzić.

Wyglądasz inaczej niż większość kobiet, które spotykamy na ulicach. Masz zielone włosy, kolczyki, a twój makijaż przywodzi na myśl bohaterki japońskich kreskówek. Jak reagują na ciebie ludzie?
Komentują głośno mój wygląd, często też krytykują. Olsztyn jest, niestety, mocno do tyłu pod tym względem w stosunku do innych miast. Podeszła kiedyś do mnie dziewczyna, która chciała się umówić na tatuaż, bo słusznie założyła, że jestem tatuatorką. Również zdarzyły się bardzo nieprzyjemne sytuacje, ale wolałabym o nich nie mówić.

Kiedy powstała Josz, tatuatorka z zielonymi włosami?
To przyszło samo z siebie. Włosy zaczęłam farbować już jako nastolatka. Czerwienie, fiolety, błękity. Od tamtej pory nie widzę siebie w normalnym kolorze włosów. A handpokiem zajmuję się od ponad roku.
Sporo podróżujesz...
Jeżdżę do różnych miast w Polsce korzystając z zaproszeń innych tatuatorów i robię w ich studiach tatuaże. Zazwyczaj jest to Warszawa, Poznań i ostatnio Wrocław.

Co jest dla ciebie natchnieniem?
Film, muzyka, dosłownie wszystko. Czasem po przebudzeniu łapię za telefon, żeby zapisać pomysł, który wpada mi do głowy. Często też rysuję w nocy. Czasami wzoruję się na zdjęciach kobiet z lat 20. i 30. XX wieku. W nocy jest najlepszy czas do rysowania. Cisza, spokój. Wystarczy włączyć jakiś film i można pracować. Dość nietypowe jest to, że nie potrafię siedzieć przy biurku. Pracuję ... w łóżku (śmiech).



Wywiad: Katarzyna Guzewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz